czwartek, 24 lutego 2011

Krew, irytacja, gospel i takie tam...

           Nie jestem osobą, która się często irytuje...za to jak już to nastąpi to nie podchodzić bez kija. Wczoraj Mo zgubiła portfel, była załamana. Karta bankomatowa, dowód, recepta, tysiące najważniejszych rzeczy i 800 zł, które akurat wypłaciła bo były jej potrzebne . O 23:00 (wtedy kiedy bardzo chciałam wysuszyć włosy i wreszcie się położyć) Mo przypomniała mi, że miałam sprawdzić jedną rzecz dotyczącą konta w banku. Wszystkie dokumenty z banku - umowy, kody jednorazowe itp. zawsze trzymam w jednym miejscu, tym razem tej jednej ważnej kartki tam nie było. Apogeum zirytowania. Przegrzebałam wszystkie kartony z papierami, szuflady, zeszyty i torby. Zaczęło wkurzać mnie dosłownie wszystko: że nie ma tej kartki na miejscu wtedy kiedy powinna tam leżeć, że ja jej tam nie odłożyłam, nagle zaczęły mi przeszkadzać ugryzienia po komarze*, mokre włosy, których nie zdążyłam wysuszyć i woda która kapały mi na koszulkę. Byłam do tego stopnia zirytowana, że na końcu zaczęłam się nawet śmiać (to było najbardziej przerażające).
*Komar ugryzł mnie w jedną nogę, w siedmiu miejscach. Musiał być bardzo głodny, pewnie biedaczysko od lata się niczym nie żywił. Nie wiem dlaczego wybrał akurat moją nogę, czy był tak głodny, że nie przeszkadzało mu to kim jest jego dawca czy zwyczajnie moja krew jest taka pysznościowa. To drugie jest akurat bardzo prawdopodobne. Lato, ognisko, czternaście osób, tylko wybierać i przebiera w smakach i kolorach. Mój jest zawsze najlepszy, każdy komar musi mnie zasmakować! Z ciekawości chyba sama kiedyś spróbuję. Oczywiście najpierw kilka innych osób będę musiała kąsnąć, żeby mieć porównanie. (Jest ktoś chętny?) Jako dziecko nienawidziłam komarów, teraz bardzo je lubię. Miło mi, że jakieś stworzenia potrafią mnie docenić. Tak, tak, wiem... im zależy tylko na mojej krwi. Cóż to i tak jakieś pocieszenie.
            Znalazłam dzisiaj folder 'Poznańskie Warsztaty Gospel'. Odsłuchałam wszystkie nagrania i mimo iż ich jakość jest beznadziejna to znów poczułam ten sam dreszcz emocji co kilka lat temu. To był najlepszy wyjazd w moim życiu. Pewna osoba, która była tam ze mną, powiedziała mi po koncercie 'w życiu nie widziałam, żebyś tak mocno otwierała usta przy śpiewie, żebyś tak tańczyła, żebyś była taka szczęśliwa'. A kto tam nie był szczęśliwy? :) Już sama obecność dwóch najbardziej pozytywnych ludzi na kuli ziemskiej sprawiała, że cały gospelowski chór, dokładnie 1020 osób, lekko unosił się nad ziemią. Magia.



             Jeden poród już 'za nami', teraz czekamy na rozwiązanie drugiego. Nie spodziewałam się, że to może być tak szybko. Jestem niesamowicie ciekawa jaki będzie ten mały człowiek. Rodziców ma niesamowitych i nietuzinkowych więc pewnie mała (najprawdopodobniej dziewczynka) będzie charyzmatyczna i jedyna w swoim rodzaju.
            Oprócz tego łażę ostatnio jak kłębek nerwów. Czuję, nie czuję- wiem (!) że nic nie umiem na maturę, nie zaczęłam robić prezentacji na ustną i do SoFu. Czuję się z tym fatalnie.

            Muszę stwierdzić, że coraz częściej Glee mnie wzrusza i mi pomaga. Wiem, że to brzmi głupio i banalnie ale na prawdę tak jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz