Śmietnik, żeby pamiętać.
Skojarzenia:
'Sklepy cynamonowe', 'The Power of Madonna', 'Home', 'Bad Reputation', 'Laryngitis', rudy, blond, herbata, MBania, urodziny P, syraz, maseczka, torebka w groszki, M, Quinn, Glee, 'Friend' Natu+Envee, zdjęcia,'bolibrzuchy', 'powrót kłopotowy', pociesznia, lokówka, żurawinowa herbata, samotnia, pudło, porządki w szafie, zepsuty samochód, przepracowany Pa, 'Manekiny', sms o ciąży, kakao, efemeryczny, OliEf, dyletantyzm, 'K.B. wraz z osobą towarzyszącą', k-y, jabłko, 'no to włosy odjechały', samotari, Kubuś z wosku, kartka andrzejowa, poczucie, Charek,
'Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach. Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery- bez dalszych planów. Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmujemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę. Przyznajemy otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania, twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz zrobione. Jeśli będą to ludzie, to damy im np tylko jedną stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę, tę mianowicie, która im będzie w ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą, nie wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub pobielone. Naszą ambicję będziemy pokładać w tej dumnej dewizie: dla każdego gestu inny aktor. Do obsługi każdego słowa, każdego czynu powołamy do życia osobnego człowieka. Taki jest nasz smak, to będzie świat według naszego gustu. Demiurgos kochał się w wytrawnych, doskonałych i skomplikowanych materiałach- my dajemy pierwszeństwo tandecie."
'Total eclipse of the heart'
sobota, 26 lutego 2011
piątek, 25 lutego 2011
Push it?
Nawrzeszczała na mnie Małgorzata Socha, która trzymała na rękach małą Gwen Paltrow* (skąd ja wiedziałam, że ta mała tłuściutka kulka, która najwyraźniej nie umiała jeszcze korzystać z nocniczka to Gwyneth??). Upokorzenie jakiego doświadczyłam (Socha jest straszna kiedy krzyczy), wynagrodził mi 'Glee Club', składający się z Doroty Wellman, Szymona Hołowni (!), Mike'a Myersa i PanaPe, który śpiewał 'Push it'. Dodatkową atrakcją była Macka, która opalała się na dachu szkolnym.
Ponoć sny powinno się czytać na odwrót (wg niektórych). Gdybym była zwolenniczką tej teorii, musiałabym pogodzić się z faktem, że nigdy Hołownia nie zaśpiewa 'Push it' w towarzystwie Myersa ... Damn it Janet! damn it Blaine?! Chyba, że odwrotność snu polegałaby na zamianie ról- opalający się chór na dachu, plus Macka, Socha i Gwen śpiewające 'Push it'.
Ewidentnie dzisiejszy sen był mieszanką wczorajszych rozmów!
Zadzwoniła dzisiaj do mnie pani Pocztowa, która (w dużym skrócie) znalazła portfel Mo. Co prawda nie było w nim już pieniędzy ale PrzywłaszczaczCudzychPortfeli, zostawił dowód i kartę bankomatową. Mam nadzieje, że komuś te pieniądze na prawdę były potrzebne.
Przeczytałam dzisiaj 'Proces'. Książka mi się spodobała, chociaż spodziewałam się trochę więcej po panu Kafce.
Ponoć sny powinno się czytać na odwrót (wg niektórych). Gdybym była zwolenniczką tej teorii, musiałabym pogodzić się z faktem, że nigdy Hołownia nie zaśpiewa 'Push it' w towarzystwie Myersa ... Damn it Janet! damn it Blaine?! Chyba, że odwrotność snu polegałaby na zamianie ról- opalający się chór na dachu, plus Macka, Socha i Gwen śpiewające 'Push it'.
Ewidentnie dzisiejszy sen był mieszanką wczorajszych rozmów!
Zadzwoniła dzisiaj do mnie pani Pocztowa, która (w dużym skrócie) znalazła portfel Mo. Co prawda nie było w nim już pieniędzy ale PrzywłaszczaczCudzychPortfeli, zostawił dowód i kartę bankomatową. Mam nadzieje, że komuś te pieniądze na prawdę były potrzebne.
Przeczytałam dzisiaj 'Proces'. Książka mi się spodobała, chociaż spodziewałam się trochę więcej po panu Kafce.
czwartek, 24 lutego 2011
Krew, irytacja, gospel i takie tam...
Nie jestem osobą, która się często irytuje...za to jak już to nastąpi to nie podchodzić bez kija. Wczoraj Mo zgubiła portfel, była załamana. Karta bankomatowa, dowód, recepta, tysiące najważniejszych rzeczy i 800 zł, które akurat wypłaciła bo były jej potrzebne . O 23:00 (wtedy kiedy bardzo chciałam wysuszyć włosy i wreszcie się położyć) Mo przypomniała mi, że miałam sprawdzić jedną rzecz dotyczącą konta w banku. Wszystkie dokumenty z banku - umowy, kody jednorazowe itp. zawsze trzymam w jednym miejscu, tym razem tej jednej ważnej kartki tam nie było. Apogeum zirytowania. Przegrzebałam wszystkie kartony z papierami, szuflady, zeszyty i torby. Zaczęło wkurzać mnie dosłownie wszystko: że nie ma tej kartki na miejscu wtedy kiedy powinna tam leżeć, że ja jej tam nie odłożyłam, nagle zaczęły mi przeszkadzać ugryzienia po komarze*, mokre włosy, których nie zdążyłam wysuszyć i woda która kapały mi na koszulkę. Byłam do tego stopnia zirytowana, że na końcu zaczęłam się nawet śmiać (to było najbardziej przerażające).
*Komar ugryzł mnie w jedną nogę, w siedmiu miejscach. Musiał być bardzo głodny, pewnie biedaczysko od lata się niczym nie żywił. Nie wiem dlaczego wybrał akurat moją nogę, czy był tak głodny, że nie przeszkadzało mu to kim jest jego dawca czy zwyczajnie moja krew jest taka pysznościowa. To drugie jest akurat bardzo prawdopodobne. Lato, ognisko, czternaście osób, tylko wybierać i przebiera w smakach i kolorach. Mój jest zawsze najlepszy, każdy komar musi mnie zasmakować! Z ciekawości chyba sama kiedyś spróbuję. Oczywiście najpierw kilka innych osób będę musiała kąsnąć, żeby mieć porównanie. (Jest ktoś chętny?) Jako dziecko nienawidziłam komarów, teraz bardzo je lubię. Miło mi, że jakieś stworzenia potrafią mnie docenić. Tak, tak, wiem... im zależy tylko na mojej krwi. Cóż to i tak jakieś pocieszenie.
Znalazłam dzisiaj folder 'Poznańskie Warsztaty Gospel'. Odsłuchałam wszystkie nagrania i mimo iż ich jakość jest beznadziejna to znów poczułam ten sam dreszcz emocji co kilka lat temu. To był najlepszy wyjazd w moim życiu. Pewna osoba, która była tam ze mną, powiedziała mi po koncercie 'w życiu nie widziałam, żebyś tak mocno otwierała usta przy śpiewie, żebyś tak tańczyła, żebyś była taka szczęśliwa'. A kto tam nie był szczęśliwy? :) Już sama obecność dwóch najbardziej pozytywnych ludzi na kuli ziemskiej sprawiała, że cały gospelowski chór, dokładnie 1020 osób, lekko unosił się nad ziemią. Magia.
Jeden poród już 'za nami', teraz czekamy na rozwiązanie drugiego. Nie spodziewałam się, że to może być tak szybko. Jestem niesamowicie ciekawa jaki będzie ten mały człowiek. Rodziców ma niesamowitych i nietuzinkowych więc pewnie mała (najprawdopodobniej dziewczynka) będzie charyzmatyczna i jedyna w swoim rodzaju.
Oprócz tego łażę ostatnio jak kłębek nerwów. Czuję, nie czuję- wiem (!) że nic nie umiem na maturę, nie zaczęłam robić prezentacji na ustną i do SoFu. Czuję się z tym fatalnie.
Muszę stwierdzić, że coraz częściej Glee mnie wzrusza i mi pomaga. Wiem, że to brzmi głupio i banalnie ale na prawdę tak jest.
*Komar ugryzł mnie w jedną nogę, w siedmiu miejscach. Musiał być bardzo głodny, pewnie biedaczysko od lata się niczym nie żywił. Nie wiem dlaczego wybrał akurat moją nogę, czy był tak głodny, że nie przeszkadzało mu to kim jest jego dawca czy zwyczajnie moja krew jest taka pysznościowa. To drugie jest akurat bardzo prawdopodobne. Lato, ognisko, czternaście osób, tylko wybierać i przebiera w smakach i kolorach. Mój jest zawsze najlepszy, każdy komar musi mnie zasmakować! Z ciekawości chyba sama kiedyś spróbuję. Oczywiście najpierw kilka innych osób będę musiała kąsnąć, żeby mieć porównanie. (Jest ktoś chętny?) Jako dziecko nienawidziłam komarów, teraz bardzo je lubię. Miło mi, że jakieś stworzenia potrafią mnie docenić. Tak, tak, wiem... im zależy tylko na mojej krwi. Cóż to i tak jakieś pocieszenie.
Znalazłam dzisiaj folder 'Poznańskie Warsztaty Gospel'. Odsłuchałam wszystkie nagrania i mimo iż ich jakość jest beznadziejna to znów poczułam ten sam dreszcz emocji co kilka lat temu. To był najlepszy wyjazd w moim życiu. Pewna osoba, która była tam ze mną, powiedziała mi po koncercie 'w życiu nie widziałam, żebyś tak mocno otwierała usta przy śpiewie, żebyś tak tańczyła, żebyś była taka szczęśliwa'. A kto tam nie był szczęśliwy? :) Już sama obecność dwóch najbardziej pozytywnych ludzi na kuli ziemskiej sprawiała, że cały gospelowski chór, dokładnie 1020 osób, lekko unosił się nad ziemią. Magia.
![]() |
Jeden poród już 'za nami', teraz czekamy na rozwiązanie drugiego. Nie spodziewałam się, że to może być tak szybko. Jestem niesamowicie ciekawa jaki będzie ten mały człowiek. Rodziców ma niesamowitych i nietuzinkowych więc pewnie mała (najprawdopodobniej dziewczynka) będzie charyzmatyczna i jedyna w swoim rodzaju.
Oprócz tego łażę ostatnio jak kłębek nerwów. Czuję, nie czuję- wiem (!) że nic nie umiem na maturę, nie zaczęłam robić prezentacji na ustną i do SoFu. Czuję się z tym fatalnie.
Muszę stwierdzić, że coraz częściej Glee mnie wzrusza i mi pomaga. Wiem, że to brzmi głupio i banalnie ale na prawdę tak jest.
środa, 23 lutego 2011
Uncover our heads and reveal our souls We were hungry before we were born
W końcu postanowiłam napisać o tym co dla mnie ważne, o muzyce.
Ostatnio bez przerwy magluję cztery piosenki: 'If I had a heart', 'When I grow up', 'Keep The Streets Empty For Me' Fever Ray, i '15 step' Radiohead. Słyszałam te kawałki milion razy ale nigdy nie słuchało mi się ich aż tak dobrze jak teraz. Przy nich nawet zachciało mi się rysować, chociaż pracę zaczęłam i znowu nie skończyłam. Dzisiaj zrobię jeszcze jedno podejście.
Współczuje ludziom, którzy zamykają się tylko na jeden rodzaj muzyki albo oceniają muzykę tylko pod kątem własnych upodobań. Ile oni tracą! Często nie wystarczy przesłuchać jednej piosenki, żeby dostrzec wszystkie walory (wykonawcy, albumu, gatunku). Czasem po kilkakrotnym przesłuchaniu jakiegoś utworu skupia się uwagę na jakimś jednym elemencie i dopiero wtedy dostrzega się jego atuty, np. nagle słyszy się w perce świetne użycie talerzy crash czy hit hat, w basie uderzenia slapping czy popping (m.in. za nie uwielbiam bas), bądź w strunowych ciche pizzicato. Czy można się rozwijać muzycznie zamykając się na wszystko co nam obce, inne? Po za tym na muzykę składa się tyle elementów, m.in. wokal, instrumental, tekst ale także dynamika, agogika, frazowanie, artykulacja, harmonika, itp. Im bardziej jesteśmy otwarci na muzykę, tym więcej zyskujemy.
Oprócz wcześniej wspomnianych utworów, ciągle słucham F&M. Perka, bas, wokal, wszystko doskonałe. Czasem zazdroszczę tak otwartego muzycznie umysłu.
Na koniec, dobra i zła wiadomość. Babcia Róża wróciła z Moskwy. Na głowie nowy kawałek zwierzęcia (błagam, nich to nie będzie prawdziwe futro!).
piątek, 18 lutego 2011
When I know why we're here
And no one drags us down
POST KOMENTARZEM DO OSTATNIEJ NOTY I NIE TYLKO...
Resztką sił powstrzymuję się od usunięcia ostatniego postu. Chyba pierwszy raz pokazałam malutki kawałek siebie. Ten zły, niedobry, wyniszczający kawałek, którego nikt nie powinien zobaczyć. Powtarzam sobie jak mantrę, że czasem dobrze pokazać swoją słabość. Może dzięki temu ktoś znajdzie się bliżej klucza? O ile taki istnieje.And no one drags us down
POST KOMENTARZEM DO OSTATNIEJ NOTY I NIE TYLKO...
Zawsze przed przyjaciółmi starałam się zbudować mit osoby, która ze wszystkim daje sobie rade. Nie raz próbując oszukać innych, oszukiwałam siebie. Na dłuższą metę tych pierwszych obałamucałam do tego stopnia, że do dzisiejszego dnia nic nie wiedzą. A może tylko tak mi się wydaję? Wiem tyle, że pozwalając wkroczyć komuś do własnego życia, pozwalam mu wpłynąć na nie, zmienić, pokolorować (czasem nie moimi kredkami i nie w taki sposób jak ja bym to zrobiła, co nie oznacza, że ten sposób jest gorszy, często jest zadziwiająco lepszy), zaczarować, pozwolić komuś przytulić się do mojej duszy lub strasznie ją poharatać. Nie wiem co stało się właśnie w tym momencie mojego życia, że zaufałam do tego stopnia, że jestem w stanie wyjawić (chyba) każdą tajemnicę (oddać najwygodniejsze buty, amulet, 20g uporu, kg cierpliwości i mapę dzięki której poruszanie się po zakamarkach mnie, będzie choć trochę prostsze) . Najdziwniejsze jest to, że nie boję się 'poharatania'. Może straciłam przytomność umysłu, instynkt samozachowawczy? Cokolwiek to jest w pełni akceptuję i lubię to nowe coś w sobie.
Lista podziękowań.
Jako pierwszej chciałabym podziękować P za te dwa słowa, które przyniosły mi taką ulgę. (Za wszystkie inne rzeczy, m.in za prezent urodzinowy podziękuję Ci w specjalnym poście poświęconym relacji z waszej wizyty!)Chciałabym też podziękować pewnej drugiej osobie, która mam nadzieję w głębi duszy poczuje, że to o nią chodzi i będzie wiedziała skąd to podziękowanie.
poniedziałek, 14 lutego 2011
Negatyw.
Duszno.
Znów próbowałam, znów nic. Ja tak nie chcę. Tupię nogą ale nic, nie słucha. Dlaczego?
Było dobrze, teraz nie jest .
Próbowałam, nie mogę.
Gdzie jest ten nadsens?!
Zmarnowałam.
Cały czas jestem uwiązana.Sama się wiąże .
Przesadzam, może... mam tego dość.
Pewnie usunę, teraz chcę żeby było.
Przynajmniej.
Znów próbowałam, znów nic. Ja tak nie chcę. Tupię nogą ale nic, nie słucha. Dlaczego?
Było dobrze, teraz nie jest .
Próbowałam, nie mogę.
Gdzie jest ten nadsens?!
Zmarnowałam.
Cały czas jestem uwiązana.Sama się wiąże .
Przesadzam, może... mam tego dość.
Pewnie usunę, teraz chcę żeby było.
Przynajmniej.
sobota, 12 lutego 2011
Chaos, czekolada i zniszczenie.
Julie: Wiesz czemu uwielbiam gotować?
Eric: Czemu?
Julie: Bo po całym dniu daremnych starań, wracam do domu i mam całkowitą pewność,że gdy zmieszam żółtka, czekoladę, cukier i mleko wyjdzie coś gęstego.
Eric: Czemu?
Julie: Bo po całym dniu daremnych starań, wracam do domu i mam całkowitą pewność,że gdy zmieszam żółtka, czekoladę, cukier i mleko wyjdzie coś gęstego.
Julie&Julia
Zawsze oglądam ten film kiedy mam beznadziejny nastrój. Wczoraj taki miałam od godziny 14:58, gdy wróciłam do domu... było coraz gorzej. Dzisiaj na szczęście nie potrzebuję dwugodzinnej terapii.
Film jest cudowny. Zawsze dodaje mi otuchy, nadziei i niesamowicie mnie rozbawia. Poza tym bardzo lubię Julie Child i uwielbiam Meryl Streep.
KILKA LUŹNYCH MYŚLI
Daje mi o sobie znać (już od kilku dni) ta dziwna substancja znajdująca się w moim organizmie. Nie wiem o niej zbyt dużo. Wiem tylko tyle, że atakuje dość często i z zaskoczenia. Znajduję się w niej sporo wrażliwiny (substancji odpowiedzialnej za wrażliwość), aharmoniny (powodującej zaburzenia wewnętrznej harmonii), ambicjoniny (odpowiadającej za przerost ambicji), aambicjoniny (informującej organizm o niewykorzystywaniu ambicjoniny), perfekcjoniny (wpływającej na nadinterpretację tudzież stawianie sobie nadwysokich nadcelów), zmarnowaniny (powodującej regularne roznoszenie po organizmie sygnałów o ilości zmarnowanych szans i niewykorzystanych możliwościach; najgroźniejsza ze wszystkich) oraz śladowych ilości innych substancji (najprawdopodobniej wpływających na porost paznokci i twardnienie pancerzy chitynowych ).
[Korzystając z okazji odpowiem na pytanie Pieprza (patrz post pierwszy): najprawdopodobniej skutki uboczne występowania owej substancji spowodowały pojawienie się czerwonych plamek.]
Nie muszę chyba wyjaśniać jakie spustoszenie sieje w moim organizmie.
Wiem jedno, jeśli w niedługim czasie czegoś z tym nie zrobię zwariuję, zamienię się w Justynę Bogutównę, postradam zmysły i wyleję na czyjąś twarz kwas (w tym miejscu radzę się zastanowić czy przypadkiem właśnie Ty, teraz to czytający, nie zabrałeś mi kiedyś cukierka, nie zrobiłeś przykrości, nie nie uśmiechnąłeś się do mnie kiedy powinieneś był to zrobić,etc etc- krótko mówiąc czy nie naraziłeś mi się w ciągu ostatnich prawie dziewiętnastu lat).
Rozwój zmysłów, nauka nowych rzeczy, sztuka panowania nad własnym ciałem, miliony pomysłów i chaos pod kopułą...
~Nie wiem co zrobić z pon:(.Tak na marginesie, My. powiedziała, że mam jej własnoręcznie zrobić zaproszenie bo inaczej nie dostanę prezentu.~ Koniec myśli. Brak, początku, rozwinięcia, zakończenia, przyczyny porównania dwóch tekstów, dokładnej analizy i interpretacji (50%...phi!).
[Odnośnik do nawiasu. Tak, to właśnie o wynikach z rozszerzonej matury myślałam, pisząc 'Zniszczenie' w tytule.]
A teraz wisienka na torcie. <uroczyste fanfary>
Nie mogę pominąć tego bardzo ważnego faktu.Ten post był by zupełnie bezwartościowy bez tej informacji. X wygrał dzisiaj konkurs czytania ( I miejsce-czy to nie cudownie?). Jestem niesamowicie szczęśliwa i dumna.
Gratuluję i pozdrawiam!
poniedziałek, 7 lutego 2011
Łyżka szczęścia.
Dostałam dzisiaj osiem małych serduszek, które wrzuca się do wanny pełnej wody. Gdy naciśnie się takie serce pod wodą, jego skórka pęka by wypuścić ze swojego wnętrza błyszczący płyn. W ciągu dwóch sekund woda staje się lśniąca, a zapach w całej łazience delikatnie porusza wszystkie zmysły. Nie, to nie jest reklama! Te dwa małe serduszka pływające na dnie sprawiły mi dzisiaj ogromną radość i niesamowicie rozprężająco wpłynęły na moje samopoczucie. Nie wiem co bardziej, gorąca kąpiel i kojący zapach czy to, że ktoś chciał sprawić mi przyjemność. Tak po prostu, sprawić przyjemność. Taki miły, bezinteresowny gest.
Lubię w ludziach kreatywność, której każdy ma w sobie niezliczone pokłady. Ta jedna cecha nie tylko często ratuje tyłek ale wnosi w życie pewnego rodzaju powiew świeżości, nadaje nowy wymiar i sprawia, że ten wielki niczyi świat jest bardziej nasz.
Równie cenni, jak Ci kreatywni, są tak zwani Łyżkopodawcy, którzy potrafią rozdawać łyżki szczęścia. Już jedna taka łyżeczka sprawia, że człowieka wypełnia miłe, ciepłe powietrze, które pozwala unieść się choć na chwilę nad ziemią. Powietrze to miesza się z krwią, limfą, rozpuszcza wszystko co jest w nas twarde i wypełnia każdą szczelinę by po chwili wylatując uszami i ustami, przedostać się do nowego osobnika (przez pory w skórze, oczywiście!).
Czasem spotyka się takie istoty (nazywanie ich ludźmi jest zupełnie nie na miejscu!), które mają to wszystko o czym wcześniej pisałam... i jeszcze więcej. Po spotkaniu z taką istotą, po jednym jej spojrzeniu, chwili rozmowy człowiek staje się częścią innej rzeczywistości, przenosi się na jakąś inną planetę.
Jestem zadowolona z tego, że spotkałam w swoim życiu tylu Łyżkopodawców. Takich ludzi nigdy nie da się na stałe zatrzymać, zamknąć w jakimś ogromnym słoiku i zalać wodą z octem, jak grzyby czy ogórki. Są nierzeczywiści, nienamacalni, nieuchwytni. Może na tym polega ich wyjątkowość.
Nie wiem czy trudno jest zostać Łyżkopodawcą. Nie wiem także czy każdy może nim być. Wiem za to jedno, tyle łyżek dostałam już w życiu, ze wreszcie należy się nimi z kimś podzielić. Dać komuś to co ulotne i niedotykalne aby wypełniło, zmieniło i wyruszyło dalej ale już wzbogacone i silniejsze.
niedziela, 6 lutego 2011
Babcia Róża i jej szpiegowska siatka.
Róża Luksemburg. Niska, drobna, nieprzeciętna. Zawsze stoi nieruchomo, z głową przekręconą lekko w lewą stronę, tak by jej obserwację były jak najmniej widoczne. Jej usta ułożone w lekkim uśmiechu maja na celu zmylić wszystkich obecnych, a jej niczym niewyróżniający się beżowy płaszcz ma zamaskować jej prawdziwy cel przybycia. Ona cała ma za zadanie zmącić, zamieszać, wytrącić, zamaskować, pogmatwać, zdezorientować, zbić z tropu.
Wyglądem babcia Luksemburg przypomina tajnego współpracownika, który pod maską bibliotekarki wykrywa i rozszyfrowuje kuluarowe, podziemne, międzynarodowe sprawy. Zawsze gdy przebiega wzrokiem po wszystkich obecnych, zatrzymuje się właśnie na mnie.
Ostatnio odkryłam tajemnice Róży Luksemburg. Babcia nie działa sama, ma swoich kretów. Na razie rozpoznałam dwóch: Dziadka Usta-Usta i Wnuczka Krzywenóżki ale to nie koniec nowości. Babcia Róża dzisiaj nie przybyła na miejsce naszych cotygodniowych spotkań(chyba, że sztukę maskowania się opanowała do tego stopnia!). Zamiast niej pojawiło się dziwne małżeństwo. Kobieta około 55 roku życia, ciemne okulary, kompletny brak słuchu oraz mężczyzna około 60 roku życia, wyglądem przypominający idealnego teścia (takiego, który zawsze po przybyciu gości otwiera barek z nalewkami i mówi 'dzisiaj najlepsza będzie Jarzębinówka' i ponad życie uwielbia swoją synową). Małżeństwo nie wzbudziłoby mojej czujności gdyby nie regularne obserwacje mojej osoby jakich dokonywało. Dokładnie co 27sek, obydwie głowy wędrowały w moim kierunku by na 4 sekundy zanurzyć się w szczegółowej analizie mojej twarzy. Jak się okazuje nie tylko w towarzystwie Babci Róży jestem poddawana dokładnej kontroli.
Nieobecność przywódczyni kółka szpiegowskiego bardzo mnie zmartwiła, mimo sympatii jaką darzę jej nowych współpracowników. Mam nadzieje, że Babcia Róża nie poległa na jednej ze swoich tajnych misji w Moskwie. Liczę na to, że kiedyś wróci i wtajemniczy mnie w każdy szczegół operacji jakie przeprowadza bym pod maską szalonej artystki rozpracowywała kolejne międzynarodowe zawiłości. Pozostaje tylko kwestia nowej ksywy, która sprawi, że przestanę być zwykłą B. o jaśniejących włosach. W kwestii jedynego w swoim rodzaju atrybutu jaki powinien posiadać każdy tajny współpracownik, zwrócę się o pomoc do specjalisty od kokonów. O dalszym przebiegu wydarzeń będę informować na bieżąco.
Wyglądem babcia Luksemburg przypomina tajnego współpracownika, który pod maską bibliotekarki wykrywa i rozszyfrowuje kuluarowe, podziemne, międzynarodowe sprawy. Zawsze gdy przebiega wzrokiem po wszystkich obecnych, zatrzymuje się właśnie na mnie.
Ostatnio odkryłam tajemnice Róży Luksemburg. Babcia nie działa sama, ma swoich kretów. Na razie rozpoznałam dwóch: Dziadka Usta-Usta i Wnuczka Krzywenóżki ale to nie koniec nowości. Babcia Róża dzisiaj nie przybyła na miejsce naszych cotygodniowych spotkań(chyba, że sztukę maskowania się opanowała do tego stopnia!). Zamiast niej pojawiło się dziwne małżeństwo. Kobieta około 55 roku życia, ciemne okulary, kompletny brak słuchu oraz mężczyzna około 60 roku życia, wyglądem przypominający idealnego teścia (takiego, który zawsze po przybyciu gości otwiera barek z nalewkami i mówi 'dzisiaj najlepsza będzie Jarzębinówka' i ponad życie uwielbia swoją synową). Małżeństwo nie wzbudziłoby mojej czujności gdyby nie regularne obserwacje mojej osoby jakich dokonywało. Dokładnie co 27sek, obydwie głowy wędrowały w moim kierunku by na 4 sekundy zanurzyć się w szczegółowej analizie mojej twarzy. Jak się okazuje nie tylko w towarzystwie Babci Róży jestem poddawana dokładnej kontroli.
Nieobecność przywódczyni kółka szpiegowskiego bardzo mnie zmartwiła, mimo sympatii jaką darzę jej nowych współpracowników. Mam nadzieje, że Babcia Róża nie poległa na jednej ze swoich tajnych misji w Moskwie. Liczę na to, że kiedyś wróci i wtajemniczy mnie w każdy szczegół operacji jakie przeprowadza bym pod maską szalonej artystki rozpracowywała kolejne międzynarodowe zawiłości. Pozostaje tylko kwestia nowej ksywy, która sprawi, że przestanę być zwykłą B. o jaśniejących włosach. W kwestii jedynego w swoim rodzaju atrybutu jaki powinien posiadać każdy tajny współpracownik, zwrócę się o pomoc do specjalisty od kokonów. O dalszym przebiegu wydarzeń będę informować na bieżąco.
sobota, 5 lutego 2011
Zapach jej zwycięstwa.
W całym domu panuje hałas. Słychać kabarety, które oglądają moi rodzice, pralkę która pierze pranie kolorowe, szczekającego przez sen psa, który leży przed drzwiami do mojego pokoju. Wszędzie czuć zapach suszącego się prania. Atmosfera panująca w mieszkaniu zupełnie mnie przytłacza. Tym bardziej cieszę się, że wreszcie trafiłam do swojego pokoju, który jest dzisiaj najprzyjemniejszym pomieszczeniem w domu.
Siedzę na zielonej kanapie, w rozciągniętej, fioletowej tunice i czarnych rajstopach, przykryta kocem i przepełniona delikatnym, wypełniającym całe pomieszczenie żółtym światłem. Jedynym dźwiękiem, który sączy się w mojej oazie jest ciche stukanie klawiatury.
Czuję się dzisiaj wyjątkowo samotnie, mimo wizyty w mieście, spotkania ze starszym panem, rozmowy z bratem czy domu pełnego ludzi(gdy twoje mieszkanie ma 43m^, zawsze wydaje Ci się pełne, bez względu na liczbę ludzi, którzy się w nim znajdują). Ciszą oswajam samotność. Ona nie pomaga mi zlikwidować tego uczucia a w pełni je zaakceptować i cieszyć się jego obecnością.
Kiedy mam taki dzień jak dzisiaj, za oknem pada, jestem wrażliwsza na wszystkie bodźce a moje oczy są większe, czuję że jedyne co mam to kilkadziesiąt tych czerwonych kropek pokrywających moje ręce. Lubię je w sobie. To dzieki nim wierzę w prawdziwość zdania o wyjątkowości każdego człowieka. To one czynią mnie sobą, to dzięki nim wiem kim jestem i to chyba one są najpewniejszą rzeczą w moim życiu.
Oczywiście nie każdemu muszą się podobać czerwone plamki na rękach.
Któregoś dnia Pieprz zapytała mnie skąd mam te plamki i dlaczego nic z nimi nie robię. Odpowiedziałam krótko 'Bo je lubię,są częścią mnie'. Moja rozmówczyni (jak można się było spodziewać) nie doceniła mojej szczerości kwitując moją wypowiedź czymś na kształt 'alebeZSens'.
Lubię w sobie czerwone plamki a w plamkach ich niedostrzegalność, niezauważalność. Mało kto wie o ich obecność, mimo ich czerwonego koloru. Nigdy nie spotkałam człowieka, którego poznałabym przez czerwone plamki, ani człowieka, który wciągu naszych pierwszych poznawczych chwil dostrzegłby je. Jestem nawet w stanie wysnuć teorię, iż dostrzeżenie we mnie czerwonych plamek jest przejściem na kolejny poziom znajomości. ...
Siedząc tak w tej ciszy marzę tylko o jednym, żeby nic się teraz nie zmieniło. Żaden przedmiot nie może zmienić swojego miejsca, nikt nie może wejść do pokoju. Jakakolwiek zmiana spowoduje, że mój mały bezpieczny świat, w którym jest cicho, ciepło, przytulnie i bezpiecznie, świat który tak skrupulatnie dzisiaj tworzyłam, runie i znów jedyne co będzie mnie wypełniać to dźwięki pralki walczącej z brudem i zapach jej zwycięstwa.
Siedzę na zielonej kanapie, w rozciągniętej, fioletowej tunice i czarnych rajstopach, przykryta kocem i przepełniona delikatnym, wypełniającym całe pomieszczenie żółtym światłem. Jedynym dźwiękiem, który sączy się w mojej oazie jest ciche stukanie klawiatury.
Czuję się dzisiaj wyjątkowo samotnie, mimo wizyty w mieście, spotkania ze starszym panem, rozmowy z bratem czy domu pełnego ludzi(gdy twoje mieszkanie ma 43m^, zawsze wydaje Ci się pełne, bez względu na liczbę ludzi, którzy się w nim znajdują). Ciszą oswajam samotność. Ona nie pomaga mi zlikwidować tego uczucia a w pełni je zaakceptować i cieszyć się jego obecnością.
Kiedy mam taki dzień jak dzisiaj, za oknem pada, jestem wrażliwsza na wszystkie bodźce a moje oczy są większe, czuję że jedyne co mam to kilkadziesiąt tych czerwonych kropek pokrywających moje ręce. Lubię je w sobie. To dzieki nim wierzę w prawdziwość zdania o wyjątkowości każdego człowieka. To one czynią mnie sobą, to dzięki nim wiem kim jestem i to chyba one są najpewniejszą rzeczą w moim życiu.
Oczywiście nie każdemu muszą się podobać czerwone plamki na rękach.
Któregoś dnia Pieprz zapytała mnie skąd mam te plamki i dlaczego nic z nimi nie robię. Odpowiedziałam krótko 'Bo je lubię,są częścią mnie'. Moja rozmówczyni (jak można się było spodziewać) nie doceniła mojej szczerości kwitując moją wypowiedź czymś na kształt 'alebeZSens'.
Lubię w sobie czerwone plamki a w plamkach ich niedostrzegalność, niezauważalność. Mało kto wie o ich obecność, mimo ich czerwonego koloru. Nigdy nie spotkałam człowieka, którego poznałabym przez czerwone plamki, ani człowieka, który wciągu naszych pierwszych poznawczych chwil dostrzegłby je. Jestem nawet w stanie wysnuć teorię, iż dostrzeżenie we mnie czerwonych plamek jest przejściem na kolejny poziom znajomości. ...
Siedząc tak w tej ciszy marzę tylko o jednym, żeby nic się teraz nie zmieniło. Żaden przedmiot nie może zmienić swojego miejsca, nikt nie może wejść do pokoju. Jakakolwiek zmiana spowoduje, że mój mały bezpieczny świat, w którym jest cicho, ciepło, przytulnie i bezpiecznie, świat który tak skrupulatnie dzisiaj tworzyłam, runie i znów jedyne co będzie mnie wypełniać to dźwięki pralki walczącej z brudem i zapach jej zwycięstwa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)